poniedziałek, 30 listopada 2015

Handel z Chińczykami - pierwsze znaczące pieniądze

Spółka powoli toczyła się swoim rytmem.
Zakupiłem pierwsze "poważne" auto w postaci Poloneza.
Po tym jak jeździłem "Maluchem" czyli Fiatem 126P, Polonez wydał mi się sprzętem nie z tej ziemi.
Rzeczywiście było to wygodne auto, aczkolwiek nie grzeszyło przyspieszeniem i ekonomiką spalania. Mówiąc krótko był to wygodny muł, który palił około 10 litrów benzyny.
I co dalej... miałem duże auto, bardzo słabo prosperującą spółkę oraz mało kasy.
Zdarzyło się tak, że na jednej z imprez rodzinnych spotkałem kuzyna, który zaproponował mi współpracę.
Mechanizm był prosty: kupujemy ciuchy u Chińczyków koło Warszawy, organizujemy kiermasze w salach wynajętych od domów kultury lub innych lokalach.
Sprawa naprawdę była prosta, ponieważ markety dopiero zaczęły powstawać.
Zgodziłem się w ciemno nie wiedząc jeszcze co i jak.
I tak pracowaliśmy ponad rok.
W zasadzie mieszkałem po drugiej stronie kraju, prawie 400 km od domu. Najbardziej tęskniłem za swoją córką Agatą.
Z żoną miałem spokój, ponieważ na bieżąco przywoziłem pieniądze.
Wyprowadziliśmy się z mojego domu rodzinnego. Myślałem że nigdy do tego nie dojdzie. Bardzo kochałem swoją mamę, która jest złotym człowiekiem. Ale było to z korzyścią dla wszystkich, ponieważ moja ex była egoistką i totalnym potworem przy tym totalnie leniwym.
Co dalej....
Była kasa, była zabawa.
Pieniądze płynęły szerokim strumieniem, płaciłem tylko ZUS i jakiś marny podatek z karty podatkowej.
W najlepszym okresie zatrudniałem nawet 10 osób.
Każdy był zadowolony, interes na tyle dobrze szedł że opłacałem ludziom hotele, noclegi i wyżywienie, oraz paliwo jeśli jeździli swoimi autami.
Kiermasze robiliśmy w Polsce wschodniej, centralnej, zachodniej i południowej.
Pierwszy kiermasz w Kraśniku był niesamowity, przy około 200-300% marży przez 5 dni zrobiliśmy prawie 70 tyś obrotu.
Tak jak wczęśniej wspomniałem trwało to ponad rok.
Po pewnym czasie okazało się, że rynek powoli się nasycił a poza tym powstawały w szalonym tempie markety. W międzyczasie żona kuzyna pokłóciła się ze swoimi wspólnikami.
Wpadliśmy na pomysł otwierania sklepów i to był wspaniały pomysł z małym wyjątkiem, gdyby wcześniej wspomniana kobieta nie wynajmowała lokali skazanych na porażkę.
Pierwszy lokal znalazłem sam osobiście, był to strzał w 10! Znajdował się w jednej ze śląskich miejscowości. W dzień otwarcia utargowaliśmy 7 tyś zł!
Kolejne lokalne wynajdowała żona kuzyna.... jeden był na trzecim piętrze, więc na emerytów nie mogliśmy liczyć, drugi 30 metrów od ciągu komunikacyjnego w podziemiach jakiejś rozdzielni. Wchodziło sie jak do grobowca. Obydwa lokale padły.
Kuzyn z żoną w międzyczasie przehulali pieniądze i nie było na towar.
Zaczęły się zgrzyty w wyniku czego nie dostałem swoich zarobionych pieniędzy i wszystko padło...
Po tym okresie nie miałem nic odłożonych środków....
Zostałem tak jak kiedyś z chęciami i starym Polonezem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz